Ekipa filmowa i toskańskie gotowanie na ekranie
Ostatnio skontaktowała się ze mną pewna ekipa filmowa. Zapytali czy mogę wystąpić i gdzie mogą kręcić. Moja mała kuchnia absolutnie nie nadawała się do kręcenia rewelacyjnych scen. Zaproponowałam więc, by pojechać na wieś do Gabrielli.
Sami przyznacie, że widoki jak marzenie.
Z domu zabrała mnie Andrea, przyjaciółka, która znacie z odkrywania opuszczonych miast. Trochę zdziwiła się ilością rzeczy, jakie ze sobą zabieram.
Przed dojechaniem do celu Andrea zaproponowała kawę w barze, gdyż jeszcze nie jadła śniadania. Zatrzymałyśmy się w Casalguidi.
U Gabrielli myślałam, że skierujemy się do gaju oliwnego, ale tam mogłaby być trudność z kablem elektrycznym. Mógłby być zbyt krótki. Po chwili przyjechała ekipa i zaczęła wybierać miejsce.
Zainstalowaliśmy się na górce. A w ballerinach to sama przyjemność. W nocy padało i trawa była śliska. Wejść nie ma problemu, ale zejść i nie ześlizgnąć się… Twarde skoszone trawy podziurawiły mi jeszcze skarpetki, oby nie było tego widać na ekranie…
Biedna Andrea co chwilę musiała biegać po moje rzeczy. A to sól, a to nóż…
Na plan przyjechała również Kasia z Marradi, która prowadzi bloga Dom z kamienia. Znamy się już wiele lat, ale wirtualnie. Wreszcie była okazja na spotkanie w realu.
U Gabrielli Kasia zajmowała się robieniem zdjęć, które z pewnością niebawem pojawią się na jej stronie. A Andrea zdążyła uwiecznić te chwile.
Robiła zdjęcia również całej ekipie.
Na planie świetnie się bawiliśmy. Niektórzy przyjechali trochę zaziębieni. Poradziłam, by pociuciali sobie ponacinany czosnek. Zaczęło się od jednej osoby, a potem chyba wszyscy z ekipy obierali czosnek i go ciuciali.
Na stole do gotowania pojawiły się warzywa prosto z targu z Pistoi oraz chleb upieczony przez mamę Gabrielli.
Później do filmu została zaangażowana sama Gabriella, która najpierw przedstawiła swoje zwierzęta.
U Gabrielli ostatnio kręciła również włoska ekipa. Podobno do kin ma wejść film o kobietach pasterzach we Włoszech. A jedną z bohaterek jest właśnie moja znajoma.
Filmowaniu przyglądały się psy. Ulubieniec Julci chyba nawet będzie na ekranie. Większe psy wolały przyglądać się z boku.

Białego pieska Julcia nazywa Flafi
Po przedstawieniu zwierząt Gabriella opowiedziała o kolejnych zajęciach w swojej agroturystyce.
Później wszyscy poszliśmy na obiad. Pomiędzy jednymi zajęciami, a drugimi gospodyni zdążyła przygotować przystawki i makarony.
Tagliatelle były domowej roboty, więc smakowały wyśmienicie. Jedna wersja z mięsem, druga wegetariańska.
Wszystkim wszystko smakowało.
Na końcu w obiedzie miałam mały wkład, gdyż zaproponowałam wcześniej upieczone kruche ciasto z ricottą.
Gabriella znalazła minutę, by wypić toast. Podziękowaliśmy jej za gościnność.
Dzień minął nam bardzo fajnie. Pogoda dopisała. Mam nadzieję, że ekipa była zadowolona z pracy. Wiem, że miejsce bardzo się spodobało, niektórzy może wrócą tu na prywatne wakacje. A z pewnością wszyscy zostali pod wrażeniem pani domu, która dwoiła się i troiła w swoich zajęciach i wszystko dawała zrobić na czas. Dodajmy, że w między czasie na dole odbywały się również zamóione wcześniej urodziny i Gabriella robiła laboratorium serów dla najmłodszych.
Kobieta z tysiącami zajęć i mega energią.
Jak milo jest czytac takie reportage.
Jestem wlascicielka domu w Toskanii na gorze Monte Amiata.
Cieszy mnie kazda wiadomosc o polkach ktore tworza. .
Gratulacje.
Iwona
Pozdrawiam, A.
A co jest to ciucianie? Ssanie?
hihihii, tak…