Germinaia o zachodzie słońca
Wczoraj późnym popołudniem wybrałyśmy się z Blanką i psem Razzą na trekking.
– Tylko pamiętaj zapakowac wodę, przypomniała znajoma.
Nasza trasa prowadziła wzgórzami, przy opuszczonej Villi Sebrtoli. Tam wyraźnie było widac jak bardzo sucha jest trawa w gajach oliwnych.
W lesie spotkałyśmy kota, który wcale nie bał się psa i chciał z nami wędrowac.
Wyszlyśmy na chwilę z lasu i szłyśmy wzdłuż drogi, przy której stał stary dom. W oknie siedział jednooki kot.
Potem rozpo częła się ś c ieżka w lesie. Kamienie, pod górę i gorą c o. Przystawałyśmy i popijałyśmy naszą wodę.
W końcu dotarłyśmy do Germinai, gdzie jako pierwszy przed oczami pojawił się kościół. Zerknijcie jak równomiernie rozrósł się bluszcz.
Gorąc lał się z nieba, zresztą to widac po mnie…
Doszłyśmy do kranika z zimną wodą, ale odkryłyśmy, że krążyło tam mnóstwo os. Blanka odważyła się otworzyc kranik z nadzieją, że osy odlecą.
W oczekiwaniu na wolny kran usiadłyśmy i podziwiałyśmy widoki.
Osy nie zniknęły, więc musiałyśmy napełnic butelki z wielką ostrożnością. Wyruszyłyśmy w dalszą podróż. Przeszłyśmy przez Germinaię, gdzie połowa domów niestety jest opuszczona.
Przypomniały mi się czasy, kiedy to chodziliśmy w poszukiwaniu opuszczonych miejsc. Owocem była publikacja książki pt. Miasta widma w Toskanii (link tutaj).
Przy drodze, na jednym z budynków ktoś pozostawił rysunek.
Z Germinai poszłyśmy jeszcze kawałek w górę, a następnie zawróciłyśmy. Słońce za częło się zniżac.
W lesie nagle na ścieżce pojawił się szalony motocyklista. Zdążyłyśmy odskoczyc na bok. Wróciłyśmy tą samą drogą, przy Willi Sbertoli. Nigdy nie wracałam tędy, stąd ku mojemu zaskoczeniu odkryłam pozostałośc po kapliczce.
Pokażę Wam jeszcze drzewo wyrastające z opuszczonego budynku.
Później droga w dół i winorośle po lewej.
Trekking zakończyłam wynikiem 15.200 kroków. Żeby tak codziennie robic taki spacer!