Opuszczone w mieście
Drugi tydzień trekkingu w toku. W zeszłym tygodniu, który był pierwszym po długim okresie niechodzenia, zakończył się rezultatem 51 km. To ponad 7 km dziennie. Jak na początek może być. Poranki są jeszcze chłodne i trawę okrywa rosa.
Chodzę raczej tymi samymi trasami, więc i spotykam te same osoby. Również pewna znajoma stoi w tych godzinach na tarasie.
-A dlaczego chodzisz, a czy cię boli noga…itd itd… A może i ja bym z tobą chodziła….
Myślałam, że to były słowa rzucone na wiatr. Ot tak, z balkonu. A tu w poniedziałek odwracam się idąc szybkim krokiem, a tu pani z dala wymachuje do mnie, żebym poczekała. No i mam towarzystwo. Wszystko fajnie, ale trekking zamienił się w dreptanie. A ja do szybkich nie należę. No nic, zobaczymy jak to będzie dalej. Z pewnością dużo dowiem się o okolicach, bo pani mieszka tu od dziecka. Zna każdy zakątek i wie wszystko. Od słowa do słowa. I oto pani zaprowadziła mnie w piękne miejsce z opuszczonym domem. Weszłyśmy przez uchyloną furtkę na ogromny teren.
W głębi stał domek z otwartymi drzwiami i oknami. Dach w opłakanym stanie. Trudno wyobrazić sobie jak by wyglądał wyremontowany i jak by wyglądał zachaszczony teren. Jedno rzucało się w oczy. A mianowicie palma.
Ciekawe jakie ciekawostki przyniesie mi jeszcze spacerowanie z panią. Bo zapowiada się bardzo dużo nowości, dużo miejsc do okrycia. Jest jeden problem. Pani ma dużo czasu i może chodzić cały dzień. Ja spieszę się do zajęć, stąd staram się zawsze przyspieszać kroku.