Pages Menu
TwitterFacebook
Categories Menu

Posted by on lut 11, 2022 in Moja Toskania | 0 comments

Zawieszona w czasie

Zawieszona w czasie

Długo mnie nie było na blogu. Wielu z Was wie dlaczego.

Zachorowałam na Covid. Wieczorem 21 stycznia dosłownie zwaliło mnie z nóg. Ledwo doszłam do łóżka. 22 stycznia ostatkiem sił dotarłam do apteki i po godzinie stania w kolejce otrzymałam potwierdzenie. Pozytywny test. Tak między nami dwie osoby przede mną były pozytywne i dwie za mną też.

Nastąpiły dwa dni silnych bóli mięśniowych i jeden dzień strasznego bólu głowy. Czwartego dnia wszystko ustąpiło, a termometr wskazywał 35.8. Pomyślałam, że po chorobie.

Następnym dzień rozpoczął się gorączką 39 stopni i tak przez kolejne dni. Czasem dochodziło do 39.2. Leki nie pomagały, a zmieniłam je aż trzy razy, saturacja spadła. 30 stycznia wezwałam karetkę pogotowia.

Najpierw trafiłam do szpitala w Pistoi. Po więcej niż 24 godzinach oczekiwania na przyjęcie na jakikolwiek oddział okazało się, że żadnych wolnych miejsc nie ma i trzeba mnie przewieźć karetką do szpitala w Prato.

Od 31 stycznia znalazłam się w Covidowskim szpitalu, w sali z 20 łóżkami. Takich sal było w sumie trzy. Szpital mógł przyjać 120 osób, ale jedno piętro było wyłączone, więc w najabrdziej intensywnym momencie w placówce leżało 70 osób.

Sale takie ja to się widzi w telewizji. Budzenie o 5 lub 5.30 rano, badania, leki, kontrole lekarskie. Do 23 wieczorem włączone światła i non stop wchodzenie i wychodzenie kosmitów pielęgniarzy i lekarzy. A my w łóżkach. W mojej połówce sali, w której leżałam tylko ja i jedna pani wstawałyśmy z łóżka. Reszta na stałe.

Przez osiem dni podawano mi tlen. Saturacja słaba, więc ciągle z rurką w nosie.

Zawieszona w czasie, w oczekiwaniu na lepsze wyniki. W ogromnej sali gdzie okna były tak wysoko, że było widać tylko niebo. Raz szare, raz nasłonecznione. Obok towarzyszki choroby. Każda czekająca na lepsze wyniki, na negatywny test.

Pokłuli mnie tak strasznie, że potem już nie wiedzieli skąd brać krew. W Pistoi porwali mi żyłę, zrobił się mega wylew, z prawej ręki nie dało się pobierać krwi. W lewej wenflon, więc dobierali się do nadgarstka. Do tej pory jest fioletowo zielony.

Nie mogłam patrzeć na tony śmieci, które w szpitalu były produkowane. Wszystkie odpadki były wyrzucone do 40.sto lub 60.cio litrowych worków, szczelnie zawiązywane oraz zamykane w kartonach. A następnie kumulowane na korytarzu, a potem odbierane przez śmieciarzy. Niebezpieczne odpady medyczne. Gdzie potem trafiały?

Wieczorem 7 lutego odłączono na próbę tlen.

Poprawiła się saturacja.

Następnego dnia przyszły wyniki krwi. Proteina Covid w płucach spadła prawie do 1 (musiała być 0.75, pomyślcie, że na początku równała się 11!). Lekarze widzieli, że mogę oddychać sama i dalszą część choroby mogę przeleżeć w domu.

Pomimo tego, że miałam nadal pozytywny test, postanowiono mnie wypisać. Wszystkie moje rzeczy w torbie zapakowano do czerwonego worka. Tak oddają rzeczy pacjenta i mówią, żeby przez następne sześć dni tych rzeczy nie otwierać. Zostawić na tarasie.

We wtorek, 8 lutego, o godzinie 17 karetka pogotowia odwiozła mnie do domu.

Jestem w całkowitej izolacji, nie mogę się z nikim widzieć. Czekam na moment kiedy test będzie wreszcie negatywny.

Do dzisiaj, czyli do piątku 11 lutego, kompletnie nie miałam siły na nic. Nawet nie miałam energii wydobywać z siebie głosu. Czułam jak by ciało było w środku puste, brakowało tam mnie. Teraz powolutku zaczynam odczuwać przypływ energii. Takiej, która pozwala mi swobodnie pójść do kuchni i zrobić sobie coś do jedzenia. Krok po kroku, z dnia na dzień będzie coraz lepiej. Trzy tygodnie choroby za mną. Oby to już była końcówka.

Chciałam bardzo serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy w tych dniach i również teraz są ze mną. Około trzydziestu osób, które były non stop na whatssappie i messangerze i pytały o mój stan zdrowia. Śledziły saturację, temperaturę i poziom proteiny Covid. Praktycznie w dzień i w noc podtrzymywały na duchu i były obecne. Bardzo Wam dziękuję, dzięki temu pobyt w szpitalu nie był taki przygnębiający.

Toskańskie widoczki nad łóżkiem

Dla rozluźnienia atmosfery przesyłałam znajomym zdjęcia dań szpitalnych, o czym mogliśmy podyskutować. Wam też pokażę te dania i ocenicie jak się je we włoskim szpitalu Covidowskim.

Za oknem wiosna, nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wyjść na świeże powietrze!

Tymczasem trzymajcie kciuki, żeby test, który będę robić w poniedziałek, był negatywny.

Post a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *