Rodzinne knajpki i smakowite jedzenie
Nie ma to jak małe, rodzinne restauracje. Często gdzieś poza centrum, na jakimś uboczu, może wzdłuż drogi dojazdowej.
Wczoraj byłam właśnie w takiej restauracji i po raz kolejnych wyszłam z nostalgią i marzeniem, by coś takiego kiedyś prowadzić osobiście. Marzenia trzeba mieć! Pamiętajcie o tym.
U rodzinny Gatti (Kotów) w Marli, w gminie Capannori nie ma stałego menu. Obowiązuje tzw. pranzo di lavoro czyli obiad pracowniczy. W pakiecie za 10 euro dostajemy wodę, wino czerwone i białe, pierwsze danie czyli makaron, drugie danie mięsne lub wegetariańskie oraz kawę. Porcje makaronu są duże, więc ledwo dopełniamy się drugim daniem, a na końcu z trudem odchodzimy ze stołu.
Najpierw przychodzi właściciel restauracji, zagaduje i przynosi koszyk pieczywa. Chleb toskański i schiacciatę.
Kelnerka przynosi wodę i wino.
Pomagając sobie notatkami na kartce jednym ciurkiem recytuje dania dnia. Jest w czym wybierać. Maria i Małgosia decydują się na spaghetti z frutti di mare, a ja na spaghetti all’arrabbiata, czyli pikantne.
Pogryzamy sobie chleb, rozmawiamy i obserwujemy jedzących w sali. To sami panowie, siedzą albo pojedynczo albo w grupie. Ci siedzący solo mówią donośnym głosem do tych z drugiego końca sali. Biesiada trwa. Zresztą w dwóch salach jest taki hałas, że z trudem możemy rozmawiać. Też krzyczymy do siebie schylając się nad talerzami. Nasze makarony wyglądają i smakują wyśmienicie!
Podczas gdy jemy makarony zauważamy przez okno, że zaczyna padać. Deszcz nasilił się i doszła do niego burza. Coraz silniejsza, aż w końcu przy mocnym błyśnieciu zgasło światło w restauracji.
Po kilku minutach wróciło wszystko do normy.
Po pierwszym daniu ponownie przybliża się do nas kelnerka i tym razem wymienia drugie dania. Dziewczyny biorą aristę, pieczoną wieprzowinę z dodatkami na drugim talerzu, groszkiem zielonym, ziemniakami i szpinakiem.
Ja wybieram ziemniaki z pieca i fasolkę w pomidorach.
Jesteśmy pełniuteńkie. Do pięknego zakończenia obiadu brakuje tylko kawy. Wystarczyło o tym pomyśleć, a od razu zjawiła się kelnerka, by spytać jaką kawę chcemy. Wiem, że u Kotów pije się extra mocną czarną proszę o wersję z mlekiem.
Za oknem się wypogodziło. Co to był za piękny dzień!
Jakbyś szukala kucharki to ja jestem chetna, moze wiecej wpisow o takich restauracyjkach, przydalaby sie taka wiedza nam turystom 🙂
🙂
A może i potem ksiązka kucharsko-etnograficzna – przewodnik z przepisami i mapką? No bo ile jeszcze takich restauracyjek jest?
Byłoby cudownie