Pages Menu
TwitterFacebook
Categories Menu

Posted by on paź 3, 2017 in Kuchnia toskańska, Kuchnia włoska, Moja Toskania | 2 comments

Pierwszy dzień kursu na toskańskiej wsi

Pierwszy dzień kursu na toskańskiej wsi

Mój ulubiony kurs gotowania odbywa się na świeżym powietrzu.

Wystawiamy stoły na zewnątrz, zakładamy fartuszki i rozpoczynamy zagniatanie. Wokoło wspaniałe widoki i ciepłe powietrze. Początkowo ktoś założył sweter, ale później pozostał w krótkim rękawku.

Nasz pierwszy dzień gotowania rozpoczęliśmy od makaronów. Wykonaliśmy trzy rodzaje pasty. Najpierw padło na tagliatelle, które chcieliśmy lekko przesuszyć na słońcu.

Wykonaliśmy je dwoma metodami. Tradycyjną, tj. rozwałkowując ciasto ręcznie oraz na szybko, tj. wkładając ciasto do maszynki.

 

Tagliatelle rozwiesiliśmy i położyliśmy gdzie się dało. Słońce tak grzało, że przesuszyły się w błyskawicznym tempie.

 

 

 

Przy kokardkach było trochę zabawy.

Byli ci, którzy zagniatali na obie ręce. Fajny pomysł, ciekawe ćwiczenie.

 

Każdy wykrawał inny rozmiar i wałkował ciasto na różne grubości. Liczył się smak, a kształt się dopracuje.

A tu wszystkie w takim samym rozmiarze

Na końcu zajęliśmy się makaronem z semoli.

 

Zrobiliśmy orecchiette, ale nikt nie mógł jakoś zapamiętać nazwy. Potem przez resztę dnia powtarzaliśmy ten wyraz chichocząc miło przy tym.

 

 

Do naszych makaronów potrzebowaliśmy świeżej szałwi. Delegacja wybrała się na jej poszukiwania. W ogrodzie odkryliśmy również miętę, którą wykorzystaliśmy do wody z cytryną, którą piliśmy.

W pobliżu buszowały kozy, które zajadały się skórkami od winogron. Wino zostało zrobione, a skórki pozostały w skrzyniach na dworzu.

 

Kozy łakomczychy miały różowe pyszczki od winogron.

Nadeszła pora obiadowa i ruszyliśmy do kuchni. Pokroiliśmy prawdziwki kupione na targu w Pistoi.

 

Kokardki polaliśmy z drobno pokrojoną szałwią i masłem. Pychota!

 

Tagliatelli zrobiliśmy dla pułku wojska. Dziewczyny znosiły z ogrodu ususzony makaron, a następnie wrzucały do gara.

 

Makaron z dodatkiem świeżych grzybów i natki pietruszki to niebo w gębie.

 

Na końcu zostały orecchiette, o których prawie zapomnieliśmy. Bo tak już byliśmy pełni.

Obiad zakończyliśmy małą czarną z mlekiem od krowy Bruny.

A później siesta na słońcu!

2 komentarze

  1. ZAZDROSZCZE, MAM NADZIEJE ZE ZALAPIE SIE W POZNIEJSZYM TERMINIE, WIOSENNYM…..
    KOKARDKI WYGLADAJA B. APETYCZNIE A DO TEGO SZALWIA.. NIEBO W GEBIE 🙂

    • Niebawem zapisy na edycje wiosenna, prosze sledzic wpisy na blogu 🙂

Skomentuj Aleksandra Seghi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *