Wakacje na toskańskim campingu
Klasa Julci uczestniczyła w konkursie na najładniejsze logo baru na nadmorskim campingu. Podzielona była na pięć grup. Grupa Julci wygrała konkurs!
W nagrodę czwórka dzieci otrzymała trzydniowy pobyt w bungalowie. Reszta klasy mogła za darmo rozbić namioty na placu campingowym. Oczywiście dzieci same nie mogły jechać na krótkie wakacje, więc rodzicie powynajmowali bungalowy w pobliżu, a jedna rodzina zdecydowała się na namiot.
Przygoda rozpoczęła się w piątek rano. Bagażnik wypełnił się w całości, nawet jedna walizka musiała jechać z tyłu pomiędzy pasażerami. Na camping dojechałyśmy około godziny 10.30. Przydzielono na domek. Podjechałyśmy autem, rozładowałyśmy rzeczy. Odstawiłyśmy auto na parking pomiędzy drzewami.
Gorąc był taki, że drobny piach unosił się przy każdym przejechaniu samochodu. Następnego dnia na parkingu zrozumiałam, dlaczego wszytkie pojazdy są białe od pyłu. Ja stanęłam w jednym z ostatnich rzędów, więc dużo aut nie przejeżdżało i piasek się nie unosił. Ale pierwsze rzędy były cały czas w pyle.
Domki były pięcioosobowe. Składały się z kuchni z jadalnią, pokoju z łóżkiem małżeńskim oraz pokoju z 1 łóżkiem piętrowym i 1 łóżkiem pojedynczym. Dodatkowo łazienka z prysznicem. Możliwość wykupienia klimatyzacji. Ale w nocy było dziwnie, bo chłodno. Przed domkiem był ganek ze stolikiem i krzesłami. Tam jedliśmy wszystkie posiłki. Trafił nam się domek w rzędzie z drzewami, więc na ganku był cały czas cień. Wyśmienicie!
Podobał mi się camping dei Tigli w Torre del Lago. Był spory. Z Blanką zrobiłyśmy rozeznanie. Mieszkałyśmy w bardzo fajnej lokazlizacji, bo przy basenie. Tutaj domki były nowe, wszystko czyste, zadbane. Po drugiej stronie campingu odkryłyśmy domki, które być może były wykupione na miesiące letnie i przyjeżdżają do nich zawsze te same rodziny. Niektóre domki były zaniedbane. Może to przez pandemię. Pewnie nikt się tam nie zjawiał od 2 lat. W takim domku nie chciałabym mieszkać.
Na campingu znajdował się bar, restauracja oraz sklep spożywczy, w którym codziennie można było dostać świeżutkie pieczywo i schiacciatę.
Ze względu na wymogi Covid na basenie mogła przebywać ograniczona liczba osób. Trzeba było się zapisywać. Basen był otwarty rano do godziny 13 i popołudniu do godziny 19. W porze obiadowej był czyszczony, teren dezynfekowany. Wokoło leżaki, niektóre z parasolami.
Pierwszego popołudnia wybraliśmy się na plażę i siedzieliśmy do późnych godzin wieczornych. Od godziny 16 słońce już tak nie paliło, ale woda była ciepluteńka.
Plażowiczów mało, pewnie już szykowali się do wyjścia na kolację do restauracji. Przy wejściu na plażę stało auto, z którego pan sprzedawał jedzenie i napoje.
Wieczorem poszliśmy na dwa koncerty na campingu.
Drugiego poranka wypiliśmy wspólną kawę na werandzie.
Później poszliśmy na basen i siedziliśmy tam do godziny 13. Potem wspólny obiad i wyjazd na plażę. Stół uginał się od pyszności. Z Blanką przygotowałyśmy sporo dań.
Z campingu nad morze dojeżdża busik. Dowozi (ludzi) co pół godziny. Starzy bywalcy camingu mają rowery i poruszają się po nich po mieście. My wzięliśmy 2 auta i dużą grupą dojechaliśmy do plaży. Ogólnie można zrobić sobie pieszą wycieczkę, bo to około 800 metrów, ale z rzeczami to niezbyt wygodne. Auto zostawiliśmy przy głównej alei dojazdowej, przeszliśmy przez pasaż nadmorski ze wszystkimi sklepikami i knajpkami.
Spędziliśmy miłe popołudnie.
Na plaży leżał dziwny czworonóg. Niestety już nieżywy. Takiego jeszcze nie widziałyśmy. Podobno ostatnio wiele się takich pojawiło w morzu.
Z wody nie chciało się wyjść. Ale tym razem musieliśmy zbierać się szybciej, gdyż na camping przyjechali profesorowie z klasy Julci. Zrobili dzieciom niespodziankę i przybyli na wspólną kolację. Dodatkowo w sobotę wieczorem grały Włochy, więc kolacja była ożywiona głośnymi komentarzami kibicujących.
Roberto i Consuelo, właścicele baru, zaproponowali wypróbowanie ich specjałów drinkowych. Włosi lubią mojito (z miętą), a Roberto wymyślił Tiglino, na bazie mojito, ale ze zmiksowaną bazylią. Tiglino od Tigli, nazwy campingu.
W niedzielę niestety musieliśmy pakować walizki. Szkoda, że tak szybko minął czas. Załadowaliśmy auta i pojechaliśmy w stronę plaży. Byłyśmy tam z Julcią do godziny 16. Plażowanie od samego ranka nie podoba mi się, bo ludzi jest sporo. Jeden leży niemalże przy drugim. Tu nie ma zwyczaju jak w Polsce, by ustawiać parawany. Tu nie wieje wiatr, tylko powietrze stoi w miejscu. Jest tylko mnóstwo parasoli. Niektóre rodziny ustawiają nawet 3 parasole.
Piasek parzył w stopy. Do wody trzeba było dojść w klapkach. Żar lał się z nieba. Filtr 50 mało co pomagał.
My smarowałyśmy się trzy razy i tak miejscami się sparzyłyśmy. Woda dała otuchy. Aż się w niej chciało pozostać cały dzień.
Dla orzeźwienia obraliśmy melona. Pychota!
Pobyt nad morzem zakończyłyśmy w ulubionej pizzerii. Robią tam dobrą pizzę z ziemniakami i rozmarynem.
Na autostradzie był korek i roboty drogowe. Gorąco. Niedzielne powroty z nad morza włoskiego niestety tak wyglądają. Gdybyśmy wyjechały np. o 18, to korek byłby jeszcze dłuższy.