Castiglioncello – opustoszałe miasteczko/wioska w Toskanii
Juz od jakiegos czasu „studiuje” temat opustoszalych miast, nie tylko w Toskanii, ale rowniez w pobliskich regionach. Wszystkie tzw.città fantasma znajduja sie dosc daleko od Pistoi, wiec kazda wycieczka powinna byc zaplanowana na caly dzien. W zwiazku z tym, ze ostatnio jakos duzo spraw na glowie nie moglismy wygospodarowac wolnego dnia. Na zeszla niedziele mielismy zaplanowane urodziny kolezanki i kolegi Julci. Festa dziecieca urzadzana byla u dziadkow w Firenzuoli. Tak sie sklada, ze to dosc blisko jednego opustoszalego miasta.
Najpierw o wiosce/miasteczku Castiglioncello naczytalam sie w internecie.Na jednej stronie znalazlam bardzo duzo ciekawych wiadomosci, przede wszystkim „instrukcje”, jak tam dotrzec i pewnosc, ze mozna tam wejsc (bo niestety nie wszystkie opustoszale miasta mozna obejrzec). Osoba,ktora opisywala wszystko ze szczegolami zaznaczyla, ze lepiej nie wybierac sie tam w brzydka pogode, tj. podczas burzy. Niestety ostatnie dni byly bardzo niestabilne. W sobote nagle zerwala sie burza z takimi piorunami, ze w Pistoi trzy razy wylaczalo sie swiatlo. Pioruny walily doslownie obok naszego bloku. Tak wiec niedziela byla troche niepewna. Od rana troche chmur, a im blizej celu tym chmury zakrywalo niebo. Juz w aucie przezywalam lekki dreszcz emocji i zastanawialam sie, co zrobic, jak juz dojedziemy na miejsce.
Jak dojechac do Castiglioncello? Z Florencji najlepiej pojechac autostrada do Barberino di Mugello i potem kierowac sie w strone Borgo San Lorenzo, a nastepnie Firenzuola. Nalezy pojechac droge o nazwie Passo della Futa. Stad mozna podziwiac panorame rejonu Mugello. Teraz na polach skoszone siano zwiniete jest w duze bale. Kiedy dojedziemy do Firenzuola musimy kierowac sie w strone Bolonii. Dojezdzamy do ostatniego miasteczka w Toskanii, ktore nazywa sie Moraduccio.
To chyba nawet nie miasteczko tylko frakcja z kilkoma domami i jedna restauracja-barem. Nasza przygode musimy jednak rozpoczac przed Moraduccio. Trudno jest jednak rozpoznac miejsce, w ktorym nalezy zjechac z glownej drogi. Stad proponuje pojechac do Moraduccio, zawrocic na parkingu, znajdujacym sie na przeciwko restauracji-baru i ponownie przejechac przez frakcje. Juz z okien samochodow, po prawej stronie mozemy dostrzec opustoszale miasto, tj.Castiglioncello.
Tuz za znakiem informujaccym koniec miasta, po prawej stronie, znajduje sie bardzo stroma droga asfaltowa. Nazywa sie via Castiglioncello.
Mimo znaku zakazu wjazdu mieszkancy Moraduccio zapewnili, ze mozemy ta droga zjechac w dol, a nastepnie zostawic auto na parkingu. Zaznaczyli, zeby dalej nie jechac, bo miejscowa policja wypisuje mandaty.
Tak wiec zrobilismy: dojechalismy do parkingu, zostawilismy auto i rozpoczelismy nasza piesza wedrowke.
Jesli moge cos poradzic, to uczulam by zalozyc dobre, odpowiednie obuwie. Najlepiej takie to chodzenia po gorach. Droga w gore jest stroma, kamienista. W dol staje sie jeszcze gorsza do zejscia, bo mozna sie poslizgnac. W zeszla sobote padalo, wiec w niedziele teren byl nieco bagnisty.
Ale wrocmy do parkingu: jeszcze kilkadziesiat metrow i droga jest asfaltowa. Dochodzimy do mostku, z ktorego rozchodzi sie wspanialy widok na wodospad.
To tak jak bysmy nie znajdowali sie w Toskanii. Dla mnie wodospad absolutnie nie przypominal typowych krajobrazow tego regionu. Wodospod nazywa sie Cascata del Rio dei Briganti. Podobno jest to miejsce na niedzielne pikniki. Wrocilismy tutaj w drodze powrotnej do opustoszalego miasta. A tymczasem zaczelismy wspinac sie w gore. Droga stala sie kamienista, jej wloska nazwa to mulattiera (droga, ktora kiedys jezdzily osiolki).
Na drodze byly slady konskich podkowek. Nie wyobrazam sobie, z jakim wysilkiem tu weszly.
W polowie drogi wspinania, po lewej ujrzymy winorosle, zadbane, czyli nalezace do kogos.
Wspinanie trwalo ponad pol godziny. Bylismy z Julcia, ktora w pewnym momencie nie miala za duzej ochoty, by chodzic. Nasza wspinaczke musielismy wiec nieco spowolnic. Swoja droga w lipcu, gdzie temperatura w gorach tez jest wysoka, ja tez odczuwalam wysilek wspinaczkowy. Dobrze, ze do plecaka meza wlozylam 1,5 litrowa butelke wody…
W pewnym momencie dochodzimy do ogromnego, rozlozystego drzewa.
Droga wciaz idzie prosto, ale zauwazymy ze po lewej stronie znajduje sie lesna sciezka, bardzo zakrzaczona. To wlasnie ta sciezka doprowadzi nas do celu.
Musze powiedziec, ze poczatek tej sciezki spowodowal coraz wiecej dreszczy na ciele i lekkiego napiecia, co takiego czeka nas dalej… Sciezka jest waska i w pewnym momencie trzeba uwazac, gdyz po prawej mozna zjechac ostro w dol. Sama nie wiem gdzie… Co chwile mozna spotykac dary natury: rozne piekne owocki, ktorych nie znam nazw.
Pelno tez jezyn i zwierzatek. Jeden slimak robil akrobacje na lodydze.
W pewnym momencie na sciezce znajdziemy ogromne kamienie. To kawalki domu,ktory spadl z gory. Mnie to lekko przerazilo i zaczelam sie zastanawiac, czy isc dalej. Balam sie troche, czy cos nie spadnie nam na glowe. Kawe, ktora wypilam w barze przed przyjazdem w to miejsce, poczulam ponownie w gardle…
Sciezka dochodzi do rozwidlenia. Mamy do wyboru: isc w prawo lub lewo. My najpierw wybralismy w lewo.
Doszlismy do uliczki z opustoszalymi domami. I tu emocje sienely zenitu. Bo niewiadomo czy isc dalej czy nie.
Bardzo niesmialo zagladalam do srodka. Nie wchodzilam, tylko wyciagalam reke z aparatem i pstrykalam wnetrza.
Uliczka dochodzi do kosciola, w ktorym spotkalismy pare, ktora zajadala sie kanapkami i popijala wino. Byl z nimi piesek. Po pierwsze: spytalam sie, czy sie nie boja tak siedziec w tych ruinach, ktore groza zawaleniem. Odpowiedzieli, ze przeciez te ruiny tak juz stoja od dawna i jeszcze sie nie zwalily… Po drugie: czy w kosciele mozna tak piknikowac?
Para w kosciele dodala mi otuchy. Lekko mnie uspokoil fakt, ze nie jestesmy tu sami i ze ta para chyba tu przychodzi dosc czesto, by przesiadywac w kosciele (lub ogolnie tutaj). Sprawiali wrazenie, jak by znali kazdy zakatek.
Za kosciolem drozka robi sie praktycznie niewidoczna. Poza tym gaszcz dzikich roz nie za bardzo pozwala na swobodne przejscie. O spodniach z dlugimi nogawkami pomyslalam, ale o dlugich rekawach nie. Julcia juz nie chciala dalej isc. Moj maz poszedl i zrobil kilka zdjec.
Wracajac z powrotem przy kosciele spotkalismy druga pare jedzaca kanapki. Zglodnielismy, przysiedlismy na kamieniach, znajdujacych sie na uliczce.
Nastepnie ruszylismy do przodu. Minelismy sciezke, ktora przyszlismy i poszlismy jeszcze do przodu. Po lewej zauwazylismy ruiny domu, a z jego okna wychodzilo drzewo.
Mijamy „kawalki” domow…
Przed nami wylania sie glowny plac miasta.
Dla mnie zrobil niesamowite wrazenie. Obejrzyjcie potem filmy,ktore nakrecilam. Widac moment wejscia na ten plac.
Siadamy pod kosciolem, na placu. Julcia rysuje na kamieniu tajemnicza mape do skarbu, a pod nim zostawia rozowy kwiatek. Objasnia, ze to ukryty skarb.
Przy kosciele waska sciezka prowadzi do ruin pozostalych domow. Po lewej mijamy chyba kawalki murow miasta.
Dochodzimy znow do kosciola. Przynajmniej tak mi sie wydaje.
Dochodzimy do konca miasteczka/wioski. Po lewej znajduje sie ogromna skala, na ktorej spostrzeglam jaszczurke, a potem chyba weza. Niezbyt duzego, ale wystarczylo, zeby dosc szybko robic zdjecia.
W drodze powrotnej robilam jeszcze zdjecia…
Zejscie z pewnoscia zajelo nam mniej czasu, jednak trzeba bylo uwazac. Teren byl sliski.
Do obejrzenia wodospadu z bliska zachecila nas drewniana rzezba. Kto to taki? Elf czy krasnoludek?
Ponizej relacja zdjeciowa z zejscia do wodospadu i samego wodospadu z bliska 🙂
Nasza przygoda skonczyla sie wlasnie tutaj.
Kiedy wieczorem wrocilismy do domu poszperalam jeszcze troche w internecie, by dowiedziec sie czegos o Castiglioncello. Moze nie powinnam tego robic, bo dowiedzialam sie czegos niedobrego. Nie bede zdradzac szczegolow. Powiem tylko, ze podobno tam straszy… Gdybym o tym wiedziala wczesniej, spytalabym sie o cos wiecej w Moraduccio. A moze lepiej nie drazyc… dla wlasnego spokoju ducha.
PS.W zwiazku z tym, ze post byl dlugi na stronie nie wyswietla sie funkcja komentarzy. Skomentowanie mozliwe jest natomiast pod filmami z opustoszalego miasta. Oto link do filmow. Kliknijcie tutaj i komentujcie 😀 Ciekawa jestem Waszych opinii, wrazen.
Ps.2 Komentarz Ani o Castiglioncello, w ktorym zastanawia sie nad histria maista, dal mi troche do myslenia. Dlaczego pyta sie o to, skoro ja o tym napisalam. Dopiero pozniej wrocilam do postu i odkrylam,ze fragmentu mowiacego o historii maista po prostu nie ma. Wrocilam do zapisanych kawalkow archiwalnych posta, ktore robi wordpress, ale tam nie znalazlam sladu tekstu dotyczacego historii… Dziwne…
Nota: Zgodnie z przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o PRAWIE AUTORSKIM I PRAWACH POKREWNYCH (DZ.U.nr 24, poz. 83) zabronione jest kopiowanie i rozpowszechnianie tekstu i zdjęć umieszczonych na tej stronie bez wiedzy i zgody autorki. Nie zgadzam sie na kopiowanie i przywlaszczanie tekstu z mojego bloga pod czyims imieniem czy nazwiskiem.