Eva z Campoallorzo
Siedze sobie przed klawiatura i nie za bardzo wiem jak rozpoczac ten post. Eva stala sie bohaterka naszej niedzielnej wycieczki, ale rowniez jest na ustach czytelnikow profilu facebookowego, moich znajomych czy tez osob, ktore przysluchiwaly sie moim opowiesciom w spozywczym u Ezio. Wszsycy chcieliby dowiedziec sie jak najwiecej o tej starszej pani, ktora mieszka samotnie na wysokosci prawie 1000 metrow n.p.m.
Wszystko zaczelo sie od artykulu przeczytanego w Il Tirreno, edycja z Versylii (kliknijcie tutaj). Miesiac temu burmistrz Camaiore poszedl odwiedzic pania Eve u niej w domu. W Campoallorzo nazywanym rowniez Campo all’Orzo.
Dlugo sie nie zastanawialam: od razu chcialam wyruszyc w droge. Z tym, ze tydzien temu, w niedziele padalo i trzeba bylo czekac na nastepny weekend. Ostatnia niedziela byla doskonala na wycieczke. Wyruszylismy z Pistoi o 8.30 i w Casoli (LU) znalezlismy sie po 9.40. Weszlismy do jedynego chyba baru w miescie i wypilismy kawe. Bar byl zarowno sklepem-marketem.
Wlasciciel raz stal za lada baru, a za chwile przechodzil do lodowki z wedlinami, serami czy do polki z napojami czy alkoholem.
Przy stoliku siedzialo trzech starszych panow. Czytali gazete. Przy wyjsciu zaczelismy zadawac pytania, jak dojsc do Campoallorzo, czy znaja Eve itd. Oczywiscie wszyscy ja dobrze znali. Przed barem stala mloda para i palila papierosy. On przewodnik po gorach. Wspolnie z czterema osobami zalozyli Miedzynarodowe Centrum Studiow Europejskich imienia Sirio Gannini. Potwierdzili droge do Evy. Trzeba wjechac do gornej czesci Casoli i zostawic auto przy drodze. W miejscu gdzie jedna droga ciagnie sie prosto, a druga, po prawej, prowadzi ostro w dol.
Zreszta na slupie wymalowana jest informacja, ze to tu zaczyna sie sciezka min. do Campoallorzo. Warto zapamietac jej numer: 112, gdyz potem kilka razy pojawiaja sie inne cyferki.
W artykule byla mowa o godzinnej wspinaczce. Niestety to bledna wiadomosc. Nie da rady w godzine. Mysle, ze doroslemu, wysportowanemu zajmie to min.1,5 godziny. Nam z 6,5 – letnim dzieckiem zajelo to 2 godziny i 40 minut. Sciezka jest kamienista, nie lekka.
Powiem wiecej: to chyba najciezsza trasa, ktora pokonalismy do opuszczonych miessc. Bez obawy: nie ma zadnych wiekszych trudnosci. Chodzi tylko o te kamienie, ktore czasem staja sie wyzsze i trzeba sie podpierac rekami, by sie wspiac wyzej. Czasem sciezka robi sie waska. Nie ma wielu miejsc, by przysiasc na trawie i odpoczac. My przysiadalismy na kamieniach, tj. na sciezce.
Dopiero na samym szczycie, na skrzyzowaniu tras gorskich. Caly czas mamy przed soba ten sam widok, sciezka nie zmienia wygladu. Przez co wydluza sie… Tylko na poczatku mijamy kapliczke i dwa mostki. Potem monotonnosc…
Podczas wspinaczki zadawalismy sobie pytania, jak pani Eva pokonuje te trase. Wedlug artykulu schodzi przeciez co piatek do Casoli.
Chyba podziw do pani Evy sprawil, ze wchodzilismy bez zadnego narzekania. Julcia tez caly czas pytala o nasza bohaterke: a jak moze wygladac, a co robi itd…
Przedstawie krotki opis trasy:
11.00 – start
11.10 – znalezlismy sie przy kapliczce, tu sciezki rozchodza sie. My idziemy prosta, sciezka 112
11.13 – przechodzimy przez pierwszy most z malym wodospadem w tle. Jeden slupek z mostu „dyndal” na precie metalowym
11.25 – przechodzimy przez drugi most
12.20 – po prawej stronie mamy koryto strumyka/rzeczki
12.30 – mijamy slupek z napisem Baita (na samej gorze znajduje sie schronisko-bar)
12.45 teraz koryto strumyka/rzeki mamy po lewej
13.00 – dochodzimy do skrzyzowania drog, my skrecamy w lewo. Teraz nie wspinamy sie, bo sciezka jest rowniutka.
13.30 dochodzimy do szerokiego skrzyzowania z roznymi znakami informacyjnymi. Tutaj krzyzuja sie rozne sciezki gorskie i jest spory ruch turystyczny. Niektorzy przysiadaja na trawie, piknikuja, odpoczywaja.
13.40 Dochodzimy do ruin kosciola.
Tu tez niektorzy piknikuja. Rozchodzi sie stad wspanialy widok. W oddali widac morze.
Przy sciezce rosna paprocie spalone sloncem.
Kosciol zostal wybudowany na poczatku XX wieku. I po 50 latach przestal spelniac swoja funkcje. Oj, bardzo mial krotki zywot!
Podobno mowi sie o remoncie budynku. Od dwoch lat przed kosciolem organizowana jest festa Sw.Antoniego. W tym roku wypadala 12 lipca.
Ze schroniska przechodzi procesja do kosciola. Odprawiana jest msza i nastepuje swiecenie/blogoslawienie zwierzat. Pozniej wszyscy przechodza na obiad do schroniska, a po obiedzie gra orkiestra i spiewa chor.
Oto kosciol Sant’Antonio Abate w Campoallorzo:
My zatrzymalismy sie tu na chwile. Chcialo nam sie troche odpoczac, ale zdawalismy sobie sprawe, ze robilo sie pozno. A jeszcze nie doszlismy do celu. Piknikujaca para odpowiedziala nam, ze znaja Eve i wiedza gdzie mieszka. Doslownie kilkaset metrow od kosciola. Po prawej. Z dala widac jej dom.
Prowadzi do niego zalesiona sciezka. Piekna o tej porze roku. Przypominajaca troche polskie klimaty lesne 🙂
Doszlismy do grupy domow. Obeszlismy naokolo. Zajrzelismy do komorek. Ta po prawej to prawdopodobnie mieszkanie owiec. Po lewej zamkniete byly kury.
A nastepnie znalezlismy sie pod metalowymi drzwiami. Wejscie po duzych, kamiennych schodach. Naokolo kwiaty i reklamowka suszaca sie na sznurze.
W drzwiach wiszacy lesny skrzat, a moze tygrys? Ale po Evie ani sladu.
Przed domem duza, kamienna wanna, do ktorej splywa woda.
Przeszlismy sie po poletku. Po prawej rosla bocwina, po lewej czarna kapusta. Wszystko okolone niezbyt wysoka siatka. Z dala slyszelismy dzwonki owiec.
Przeszlismy do tylnej czesci budynku i zauwazylismy, jak Eva schodzila w dol z dwoma psami. Krzyknelam do niej. Odwrocila sie, chwile na nas popatrzyla. Cos powiedziala do psow, ktore szczekaly i w 2 sekundy znalazla sie na samym dole.
Niesamowite, jak ona to zrobila. Porownuje ja do Tarzana. Bo potem moja znajoma Andrea zaproponowala, zebysmy zeszly i ja odnalazly. Idac jej tropem okazalo sie, ze tam nie ma zadnej sciezki. Tylko sama jedna Eva wie gdzie stawiac nogi, by sie nie zeslizgnac. Moja znajoma przytrzymujac sie kijkiem do trekkingu zeszla na sam dol. Ja zjechałam.
Nie znalazlysmy Evy. W dole znajduje sie opuszczony dom. Postanowilysmy wrocic do gory. Andrei poszlo sprawnie, bo z kijkiem. Ja chwytalam sie dlugiej i mocnej trawy i powoli dotarlam na pole z warzywami. Julcia juz piknikowala. Postanowilysmy dolaczyc. Rozlozylam sie na kurtce. Pomiedzy poletkiem bocwiny, a czarnej kapusty.
Na wprost mialam cudowny widok na opuszczony kosciol.
Nie minela minuta, moze dwie, jak na horyzoncie pojawila sie Eva:
starsza pani dzwigala na barkach duzy, czarny wor z trawa scieta sierpem. Sierp trzymala w dloni. Za nia szly psy.
Mysle, ze to sa jej ochroniarze. Najpierw szczekaja, alarmuja. Potem powoli podchodza i badaja sytuacje. Wyczuwaja czlowieka. Jesli upewnia sie, ze nic nie grozi, to przestaja szczekac i w ogole zwracac uwage.
Chcielismy pomoc Evie, ale ona cos tam odpowiedziala pod nosem. Poczatkowo nie byla ufna. Przeczuwalam, ze tak bedzie. No bo w koncu jacys obcy wtargneli do niej na teren i chca sie z nia zaprzyjaznic, pogadac. W artykule z Il Tirreno wyczytalam, ze jest bardzo religijna i caly dom ma obklejony obrazkami swietych. Przywiozlam ze soba kartke pocztowa z Madonna z kosciola z Pistoi. Podarowalam pani Evie. Od razu przyjela prezent. Od tego momentu buzia sie jej nie zamykala. Chciala nas obdarowac bocwina. Potem wrocila do tematu swietych i pokazala kilka obrazkow, ktore nosi w kieszeni fartucha. Wyciagnela rozaniec.
Za chwile juz podazala w strone domu, by wziasc siatke na bocwine.
Ale jak otworzyla swoje mieszkanie, to zajela sie obrazkami swietych. Wyjela reklamowke z obrazkami, modlitwami i sama nie wiem czym.
Podarowala mi ulotke z 12 lipca dotyczaca festyny Swietego Antoniego. To dzieki niej dowiedzialam sie, ze do Campoallorzo prowadzi kilka sciezek (miedzy innymi mowa jest o miasteczku Ritrogoli, ulicy Pescaglia, gdzie zostawia sie auto, idzie TYLKO 20 minut w strone schroniska, tj. Zielonej Baity. A od schroniska jeszcze pewnie 15-20 minut i znajdziemy sie w Campoallorzo).
Oprocz ulotki dostalam rowniez rachunek Radio Maryja, ktory z tylu zostal zapisany przez pania Eve. Zobaczcie jakie piekne pismo:
Troche bledow ortograficznych, ale to nie jest wazne. Nie zdazylam sie spytac o szczegoly z jej zycia. Czy schodzila do szkoly w Casoli? Jedno jest pewno: w Campoallorzo sie urodzila i tu chce umrzec.
Pani Eva uzywa „antycznego” jezyka wloskiego, co dodaje jeszcze wiekszej atmosfery. Tak jak bysmy nagle znalezli sie w innej epoce.
Zreszta wnetrze domu pani Evy zatrzymalo sie chyba w sredniowieczu…. Sciany byly szare, opalone dymem z kominka.
Pierwsze i jedyne pomieszczenie na dole malutkie, 2 metry na 2 metry. Oprocz kominka znajdowal sie stol, a na nim doslownie wszystko. Nawet paczka rozpoczetych parowek. Swieci, ziemniaki, cebula, a w oddali aparat telefoniczny. Przykryty sterta kartek. Do pani Evy dochodzi linia telefoniczna, ale kiepsko dziala. Zreszta pani Eva wylacza telefon i wlacza go tylko wieczorem. Ja znalazlam jej numer w ksiazce telefonicznej. Dzwonilam, ale bylo ciagle zajete. Teraz juz wiem dlaczego.
W malej izdebce po lewej stala komodka. Szuflady lekko otwarte. Ogolnie artystyczny nielad. Na kominku stary, poszarzale opakowania z cukrem, sola…
Pod stolem rozlozone orzechy.
Tak sie zlozylo, ze w czasie naszej wizyty do pani Evy przyszedl jeden pan z corka. Chcial kupic ser. Bo pani slynie w okolicy z produkcji sera. Ale teraz go nie miala, gdyz zadna z owiec nie miala mleka.
-Trzeba poczekac do Bozego Narodzenia, moze bedzie mleko – odpowiedziala.
Na pytania kulinarne odpowiedziala, ze raz w miesiacu piecze sobie chleb i potem go zamraza. Do pani Evy dochodzi rowniez prad. Spytalam wiec, czy posiada zaczyn drozdzowy. Przytaknela glowa. Z tym, ze jak to jest w jej przypadku? Zaczyn drozdzowy trzeba dzielic, rozmnazac co 3 dni. A ona chleb piecze raz na miesiac?
Poza tym je warzywa z poletka, pewnie gotuje sobie jaja czy omlet. Nie ma gazu, bo jak mowi, brat zabronil i tego sie trzyma. Brat umarl 7 lat temu. Ale ona nie je niczego, co zostalo przyrzadzone na gazie. Nie przyjela naszego daru: babeczek z jablkami i sliwkami.
Bala sie, ze robione na gazie. Poczatkowo nie przyjela rowniez moich przetworow: dzemu brzoskwiniowego oraz cukinii w zalewie oliwnej. Potem jednak powiedziala, zebym je zostawila. Bo gdy bedzie ktos ja odwiedzal, to go poczestuje. Troche mi ulzylo, bo nie chcialam tych podarkow zniesc w dol… Mialam juz inne plany zapelnienia plecaka.
Wracajac do pana z corka: zawiedziony, ze nie kupi sera zapytal czy orzechy sa w sprzedazy. Pani Eva chyba bardzo ucieszyla sie z tego pytania, bo od razu spytala ile kilo ma odwazyc.
Pan wzial 3 kilo. My 2,5 kilo. Nie moglismy wiecej, bo mielismy w planach zbieranie kasztanow.
Pomyslcie pani Eva sprzedawala orzechy za 2,5 za 1 kilogram. W sklepie w Pistoi kosztuja 11 euro za kilogram. Oczywiscie zarowno pan jak i my zostawilismy wiecej pieniazkow pani Evie.
Starsza pani powiedziala, ze juz nie schodzi do Casoli. Mysle, ze ktos do niej przychodzi i przynosi cos z miasta. Poczta tez musi jakos do niej docierac. W jednej siatce miala same niewypelnione rachunki, prawdopodobnie te, ktore przesyla Radio Maryja.
Pani Eva jest w ciaglym ruchu i nie ma chyba czasu na odpoczynek. Dopiero wieczorem slucha radia. A tak to chodzi z owcami, uprawia poletko.
Owce ma pod stala kontrola. Kiedy nie widzi czy ich nie slyszy od razu zaczyna sie martwic. Wybiega na polce, wskakuje na podwyzszenie i patrzy w dal. Psy oczywiscie z nia.
Musze isc odnalezc moja rodzine – mowi. Potem wreszcie dostrzega owce i uspokaja sie. Na nowo rozpoczyna rozmowe.
Opowiesci trwalyby pewnie do wieczora, ale my o 16.30 zaczelismy zbierac sie. Szkoda, wielka szkoda. Bo pani zaufala nam i wyraznie chciala towarzystwa. Przed nami byla jednak dluga, kamienista droga… Pozegnalismy sie, z wielkim zalem. Ja mam jeszcze nadzieje, ze tam powroce. Chcialabym pozostac kilka dni, spac w namiocie, ale pobyc z pania Eva i zobaczyc z bliska, jak wyglada jej dzien 😀
Schodzac do auta zebralismy w lesie wiele kasztanow. Plecaki byly przepelnione i ciezkie!
Piekna opowieść ! Co za bohaterka ta pani Eva !
Tak to niesamowita opwiesc. Dzielna kobieta. Takie u niej wszystko przemyslane i ulozone. Pieknie to opisalas Olu, bardzo wzruszajaca opowiesc.Dziękuję za ten spacer. Julcia jest wytrwala to fantastyczne dziecko! Poprzez taki wyprawy „uczy sie zyciowej madrosci”. Niesamowita opowiesc, i wiesz ja tez chetnie pobylabym tam w okolicy, bo ta kobieta to pewnie „kopalnia ” informacji, a czas ucieka, samotnosc, tez czyni spustoszenie…czas ucieka…
Przypuszczam, ze zyjac takim zyciem jest szczesliwa. Bardzo podobalo mi sie, ze zamraza chleb, jakiez to wspolczesne prawda? Ma taki swoj swiat na krawedzi „naszego”, najwazniejsze, ze w okolicy wiedza, ze Ona tam jest, zyje..
Fajnie byloby troche pobyc z nia 🙂
Wspaniala opowiesc i niezwykla kobieta, ktora zyje wedlug wlasnych zasad. Zycze jej duzo zdrówka i sily by jak najdluzej mogla opiekowac sie swoimi owieczkami:)) Sciezka do gory faktycznie ciezka – gratulacje dla coreczki, ze dala rade:)))Zycze takze autorce bloga by mogla tam powrocic:))) Jestem naprawde pod wrazeniem.. Serdecznie pozdrawiam ze Szkocji:)))
Znam ten problem, ksiazki sa ciezkie, w walizce nie wszystko sie pomiesci 🙂
pozdrawiam 🙂
Niesamowita kobieta! Aż nie do uwierzenia że w tym wieku radzi sobie ze wszystkim sama. Godne podziwu:):)
Zeby tak byc sprawna jak ona w takim wieku!