Trzeci dzień gotowania na toskańskiej wsi
Trzeci dzień kursu dedykowany był w całości zagniataniu i pieczeniu ciast i ciasteczek.
Znów skorzystaliśmy z pięknej pogody i zostaliśmy na świeżym powietrzu.
Okazało się, że Gabriela nie może być z nami, więc rozpalanie w piecu musimy zrobić sami. Stefania, siostra Gabrieli przekazała nam bardzo cenne wskazówki, tajemnice rozpalania pieca drzewnego. Nie jest to łatwa i szybka sprawa, jak by się wydawało. W sumie uzyskanie doskonałej temperatury na całej powierzchni zajęło nam dwie godziny.
W związku z tym, że w eko agroturystyce codziennie robiona jest ricotta postanowiliśmy upiec tartę z dodatkiem migdałów i wypełnieniem ricottowo/czekoladowym.
Najpierw pokroiliśmy gorzką czekoladę, a to z kolei na ciasto żytnie z rozmarynem.
Na widok świeżej ricotty poleciała nam ślinka. Dobrze, że ciasto nie mieściło się w misce, więc można było trochę go spróbować.
Po wyrobieniu ciasta na kasztanowe cantuccini nie pozostało nic innego jak formowanie rulonów
Wszystkie ciasta przygotowaliśmy do włożenia do pieca.
Pieczenie w piecu podobało się nam wszystkim. Blachy wchodziły na styk, trzeba było się nagimnastykować, by je potem wyjąć z pieca.
Gorące, jeszcze niecałkiem upieczone cantuccini trzeba było szybko wyjąć, pokroić i ponownie włożyć do pieca.
Ładnie podpieczone trafiały do wiklinowego kosza, a następnie na stół.
Tak się złożyło, że w dniu pieczenia ciast i ciasteczek wypadały urodziny Gabrieli. Zostaliśmy zaproszeni na rodzinny obiad.
Grupowo odśpiewaliśmy sto lat i wręczyliśmy prezent.
Potem zasiedliśmy do wspólnego obiadu. Na stole pojawiły się brzoskwinie w sosie słodko kwaśnym, używanym do polania mięs. Muszę odtworzyć ten sos w domu.
Oprócz naszych słodkości było jeszcze castagnaccio, zrobione przez mamę Gabrieli oraz torta della nonna, kruche ciasto z kremem.
Od stołu ledwo odeszliśmy, a potem, tradycyjnie, udaliśmy się na siestę. Pies nie dał rady wstać, został w jadalni.